To będzie bardziej osobista notka, niż cokolwiek przypominającego recenzję (bo to co piszę to według mnie jest na razie nauką pisania recenzji w ogóle ;D)
Irvin Yalom to znany mniej lub bardziej emerytowany amerykański psychiatra, psychoterapeuta, który zawojował mnie jakieś dwa lata temu książką Leżąc na kozetce. Na kolejne książki rzucałam się wygłodniała, stęskniona, smutna i szczęśliwa jednocześnie. To Yalom zmuszał mnie do weryfikowania mojego postępowania, niejako prowadził moją terapię, choć nigdy takiej się nie podjęłam. Stał się mi kimś w rodzaju drogowskazu. Niczym upierdliwy lekarz świecący latarką po oczach w celu sprawdzenia reakcji źrenic, Yalom wwiercał się w moją duszę swoimi słowami. Czerpiąc z niebagatelnego doświadczenia ten niezwykły człowiek napisał kilka podręczników, kilka książek i zbiory opowiadań. Oprócz sukcesów zawodowych osiągnął też niemało jako pisarz amator. A prawdę mówiąc mogłabym wymienić wielu zawodowych pisarzy, którzy nie mają nawet w połowie tak pięknego daru opowiadania.
Mama i sens życia była tym tomikiem opowiadań do którego było mi się najtrudniej zabrać. Kluczowe słowo w tytule mama było niejako zniechęcające. Nadal to słowo kojarzy mi się z czymś zagrażającym. Ale zaufałam Yalomowi po raz kolejny. I nie zawiodłam się, choć był moment, gdy znowu musiałam przerwać lekturę i zweryfikować coś w sobie. Bo Yalom podobnie jak ja, choć z innych przyczyn, nie miał łatwej relacji z matką.
W tych sześciu opowiadaniach wątkiem przewodnim jest przeżywanie żałoby po utracie bliskiej osoby (opowiadanie Mama i sens życia oraz Siedem zaawansowanych lekcji z terapii żalu), oraz zmaganie się z własną śmiertelnością - zarówno w przypadku realnego zagrożenia w postaci śmiertelnej choroby i braku rokowań (Podróże z Paulą) jak i jako kresu życia, czegoś z czym próbujemy zmierzyć się na co dzień chociaż na co dzień też próbujemy tematu unikać (Klątwa węgierskiego kota). Ale nie tylko. Trudy bycia terapeutą w takich trudnych grupach jak te ambulatoryjne, trudne sesje terapeutyczne z oporną pacjentką przewijają się również w tych opowiadaniach. To co jest charakterystyczne dla całej prozy Yaloma to niesłychana wprost cierpliwość, umiejętność słuchania i zdolność interpretowania wypowiedzi pacjenta, tak by go nie urazić, a jednocześnie wydobyć z niego to co najważniejsze i spowodować, że poprzez otwieranie się i rozmawianie o tym co czuje tu i teraz, nauczy się pracować nad sobą, a więc również doprowadzi do pozytywnych zmian.
Trudno mi jest do końca opisać pewne emocje jakie odczuwam podczas lektury. Jest tu bowiem lęk, że przeczytam coś istotnego o sobie (jak wypowiedź matki skierowana do Yaloma, że nie było łatwo z nim rozmawiać), radość, że znowu czytam jego mądre słowa, smutek, że czytam za szybko i wkrótce skończy się odkrywanie kolejnych stron. I jeszcze zastanawianie się nad tym, czym mnie zaskoczy w kwestii literatury. Yalom zmusił mnie do sięgnięcia po Tako rzecze Zaratrusta Nietzschego i to on spowodował, że zainteresowałam się Schopenhauerem. Jak również spojrzałam nieco przychylniejszym okiem na dotąd mocno przeze mnie krytykowanego Freuda. I nie wątpię, że gdy już doczekam się tłumaczenia Przypadku Spinozy to pewnie i tym ostatnim się zainteresuję mocniej..I mogę tylko powiedzieć, że jestem bardzo, bardzo wdzięczna pewnej Kasi, która dwa lata temu zapytała zupełnie niewinnie Jak to nie czytałaś Yaloma?? Obrazowy przykład na to, jak jedno zdanie może naprawdę wiele zmienić :)
Mama i sens życia, Irvin David Yalom, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz, cenię sobie każdą uwagę odnośnie wpisu i jego zawartości.
Uprzejmie proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, ponieważ ich nie obchodzę.