Miałam dwanaście lat, gdy pierwszy raz ujrzałam rzymskie uliczki. Po dwóch dniach jazdy autokarem, niedospaniu, jedzeniu jedynie kanapek i bez możliwości skorzystania z prysznica, dotarliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi że już na miejscu. Ja, moja Babcia i brat cioteczny. A tam okazało się, że nikt na nas nie czeka. W Ladispoli położnej zaledwie 38km od Rzymu moja rodzicielka beztrosko spędzała czas, oczekując nas.. dwa dni później ;) Moja kochana Babcia, która nie znała ani włoskiego, ani żadnego innego języka, oprócz rodzimego, którym mogłaby spróbować się porozumieć z kimkolwiek w celu zaczerpnięcia jakichś informacji od tubylców, zaczepiła taksówkarza, wskazała mu przezornie zapisany na kartce adres mieszkania i za pomocą gestów i mimiki wyjaśniła, że nie jesteśmy w posiadaniu ani jednego lira, ówczesnej jednostki monetarnej we Włoszech, i że kierowca musi Babci zaufać w kwestii opłacenia taksówki na miejscu. Ku naszemu zaskoczeniu kierowca zaufał Babci. Co więcej opowiedział jej o swojej córce, która właśnie wyszła za mąż. Nie wiem jak ta dwójka to zrobiła, ale bez znajomości języków, dogadali się wyśmienicie.
W każdym razie.. To było niezwykłe lato. To wtedy dowiedziałam się o sobie kilku ważnych rzeczy. Po pierwsze, że nie potrafię żyć bez książek. Wizyta we włoskiej księgarni skończyła się niemalże płaczem. Po drugie, że nie potrafię żyć bez języka polskiego. Na polskie, znajome, swojskie ku@#wa na ulicy reagowałam jak psy Pawłowa na dźwięk dzwonka. Po trzecie, że nigdy dotąd nie spotkałam ludzi tak otwartych, tak radosnych jak Włosi i że bardzo, ale to bardzo spodobali mi się ci ludzie. Ale nie, nie chciałam tam zamieszkać i nigdy nie żałowałam tej decyzji. I tak naprawdę dopiero gdy pojechałam po raz trzeci, czy czwarty, nie pamiętam, ale tym razem ciągnąc ze sobą Marcina, dopiero wtedy mogę powiedzieć, że przeżyłam prawdziwie, romantyczne, włoskie wakacje ;) Dlatego chyba nie porwała mnie książka Richarda Paula Evansa Kolory tamtego lata.. Najedzony nie porozumie się z głodnym i odwrotnie, mawia moja Babcia.
Zaczynam w końcu rozumieć, dlaczego nudzą mnie romanse ;) Szkoda tylko,
że znowu sama się nacięłam i w zaparte musiałam skończyć lekturę, mimo, że do
jakiegoś ciekawego wydarzenia musiałam czekać aż do 255 strony przy czym
szybko się okazało, że nie jest to tak interesujące jak sugerował mąż
głównej bohaterki ;)
Romans, jak to romans, zawiera w swojej fabule kilka podstawowych składników. Po pierwsze to on i ona (tutaj Eliana i Ross, oboje są Amerykanami, ale ją los rzucił do Toskanii ponieważ wyszła za mąż za Włocha, Maurizia; a jego z kolei życiowe perturbacje wygnały z rodzinnego miasta w poszukiwaniu szczęścia gdzieś indziej). Po drugie to ich spotkanie i wzajemna fascynacja (on zostaje przewodnikiem po zabytkach i wynajmuje mieszkanie..w jej domu ;D). Po trzecie i kolejne to poważna przeszkoda na ich drodze do szczęścia (mąż Eliany), bolesne rozstanie by nareszcie dotrzeć do szczęśliwego zakończenia w stylu "i żyli długo i szczęśliwie". Nuuuda. Dlatego od dłuższego czasu raczej unikam tego typu literatury. Ale ponieważ ostatnia popularność Richarda Paula Evansa stała się tak niesamowicie spektakularna, znalazłam tyle pozytywnych opinii, że pomyślałam, że może trzeba by jednak sięgnąć po jakąś jego książkę? Może jego romanse są jakieś bardziej stylowe? Inne? Z niebanalną fabułą? Niestety Kolory tamtego lata są dokładnie takie same jak każdy inny romans. Czyta się tę książkę lekko i bez specjalnego zgrzytania zębami, ale jest tak do bólu przewidywalna, że muszę się wpisać na listę intelektualnych masochistów, ponieważ zmusiłam się do doczytania do końca, mimo, że doskonale potrafiłam przewidzieć kolejne kroki bohaterów. Coś takiego odejmuje więcej niż połowę przyjemności lekturze.. Dlatego bez żalu oddam książkę dalej, a sama powspominam nasze włoskie wakacje, wtulając się w ramiona męża :)
Polecam wszystkim marzycielkom, którym ta książka da dużo wsparcia i otuchy. Romantycznym, wrażliwym duszom, które uwielbiają piękne historie o miłości. Każdemu kto ma ochotę na lekką, wakacyjną lekturę, nie wymagającą, ale za to czułą i słodką. Miejscami trochę jak ulepek, ale ja miód lubię wbrew pozorom ;) Tylko , zwyczajnie, nie lubię schematów.
Kolory tamtego lata, Richard Paul Evans, Znak, Kraków 2011
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz, cenię sobie każdą uwagę odnośnie wpisu i jego zawartości.
Uprzejmie proszę o nieskładanie mi życzeń świątecznych, ponieważ ich nie obchodzę.